telefon:
506 625 430
czynna
7.01 – 10–14, 15–19, 8.01 - 11:30–15:30, 17–18, 9.01 - 9:30–13:30, 17–18
tel/fax:
od poniedziałku do piątku w godzinach 9 - 16, tel. 504 856 500, 12 619 87 22
e-mail:
Moje dzieci zaśpiewają wszystko...
powiększ
- wywiad z chórmistrzem Chóru Chłopięcego Filharmonii Krakowskiej, prof. Lidią Matynian
Jest Pani chórmistrzem Chóru Chłopięcego ponad 23 lata. W tym czasie rozwinęła się także Pani akademicka kariera zawodowa. Dziś jest Pani profesorem, dyrektorem Instytutu Dyrygentury Chóralnej, Edukacji Muzycznej i Rytmiki, a mimo to wciąż prowadzi Pani ten dziecięcy zespół. Jakie miejsce w Pani życiu zajmuje Chór Chłopięcy?
Gdyby tego chóru w moim życiu zabrakło to byłoby tak, jakby mi ktoś zabrał trochę powietrza. Lubię te dzieci i przywiązuję się do nich. Można powiedzieć, że tworzymy rodzinę. Oni są ze mną już przez całe życie. Niektórzy ciągle przychodzą, dzwonią, piszą, pojawiają się ni z tego ni z owego. Niektórych spotykam na studiach w Akademii Muzycznej. Mimo, że są to już dorośli ludzie, dla mnie zawsze są dziećmi, to wciąż Piotrusie, Jasie…
Ten chór to grupa dzieci, które po prostu chcą śpiewać. Ale jednocześnie to profesjonalny zespół spotykający się regularnie 3 razy w tygodniu na próbach, występujący podczas wielu koncertów, często wyjazdowych, śpiewający różnorodny, ale nieraz bardzo trudny repertuar. Czy trudno prowadzić zespół, który działa na zasadzie dobrowolności a równocześnie wymaga się od niego tego samego, czego od zespołów zawodowych?
Przede wszystkim to jest praca, która się nigdy nie kończy. Skład zespołu ciągle się zmienia, dlatego za każdym razem przygotowuję dany utwór od początku. Największym wyzwaniem jest to, że chóru dziecięcego nie da się nauczyć jego partii w dwie próby, tak jak można to zrobić z dorosłymi. Odpowiedzialność dyrygenta polega m. in. na tym, żeby przewidzieć ile czasu potrzeba na przygotowanie utworu i jego utrwalenie, biorąc pod uwagę, że zdarzają się gorsze dni i „coś” nie idzie, że chorują, że mają egzaminy albo zaległości w szkole i przestają przychodzić na próby. Oczywiście zdarza się, że gadają, są rozkojarzeni (co też zabiera czas próby), ale z tym potrafię sobie poradzić. Zawsze im powtarzam, że ja tu rządzę, że w chórze nie ma demokracji – jest „monarchia absolutna”, i że nikt nie zmusza ich do śpiewania w zespole, ale jeżeli chcą to robić, muszą przyjąć moje zasady. No i chcą.
Zrealizowałam z zespołem właściwie cały kanon utworów wokalno-instrumentalnych z udziałem chóru chłopięcego. Wiele z nich, w tym dzieła Pendereckiego, Bacha czy Orffa przygotowywałam wielokrotnie. Śpiewamy też repertuar a cappella – zwykłe, cudowne piosenki dla dzieci, szczególnie moje ukochane Lutosławskiego i Noskowskiego, kolędy Henryka Jana Botora, utwory Zbigniewa Preisnera i Joachima Mencla. Występujemy z piosenkarzami i śpiewającymi aktorami, Grzegorzem Turnauem, Jackiem Wójcickim (byłym chórzystą)... Właściwie śpiewamy wszystko, co jest wartościowe i co nam się podoba. I to daje dużą radość.
A jak dzieci radzą sobie z trudnym repertuarem, szczególnie muzyki współczesnej?
Moje dzieci zaśpiewają wszystko! Nie czytają nut, więc wszystkiego uczą się na pamięć. Myślałam, że „pokona” nas Requiem wojenne Brittena, a tymczasem chłopcy , po pewnym czasie, śpiewali trudne partie jakby to było Wlazł kotek na płotek. To wszystko jest kwestią pozytywnego nastawienia i ... ciężkiej pracy młodych chórzystów oraz mojej. Żeby chłopcy dobrze zaśpiewali jeden raz, ja muszę powtórzyć melodię nawet i tysiąc razy.
W dziełach oratoryjnych dzieci muszą na kilka dni przed koncertem stanąć przed innym niż Pani dyrygentem, w towarzystwie orkiestry, często też chóru mieszanego. Dla nich odnalezienie się w tym wielkim aparacie musi być trudne. Jak Pani im w tym pomaga?
Podczas prób staram się przyzwyczajać ich do różnych temp i rozmaitej gestykulacji. Dzięki temu są czujni i potrafią reagować na innych dyrygentów, co uważam za swój duży sukces. Podczas koncertów cały czas przy nich jestem – czasem liczę im szeptem takty, poddaję dźwięki. Kiedy byłam młodsza to przebierałam się w białą bluzeczkę, wiązałam sobie kokardkę i udawałam chłopczyka. Przez te wszystkie lata chyba tylko raz siedziałam na widowni, kiedy moje dzieci były na scenie.
Czy jakieś momenty z tych prawie 24 lat dyrygowania Chórem Chłopięcym wspomina pani szczególnie?
Na pewno był to mój pierwszy koncert w 1993 r. Zostałam rzucona od razu „na głęboką wodę”. To była Pasja Krzysztofa Pendereckiego, w urodziny kompozytora w Musikverein w Wiedniu. Nie dość, że był to sam początek mojej pracy (do chóru przyszłam we wrześniu, a występ był w październiku), to jeszcze koncert odbywał się z tak ważnej okazji i w tak wspaniałej sali, którą znałam z telewizyjnych transmisji koncertów noworocznych. Wspominam też jubileusz 50-lecia chóru. Śpiewaliśmy wtedy m. in. napisane specjalnie dla nas utwory byłych chórzystów Wojciecha Widłaka i Pawła Moszumańskiego. Powołałam wówczas do życia chór byłych członków zespołu, nawet tych sprzed 50 lat (z różnych stron Polski przyjechało ok. 200 osób). Gościnnie występowali przyjaciele zespołu. To wielkie wydarzenie zorganizowało kilka osób – za dobre słowo. Cudowne były też czasy współpracy z Operą Krakowską, gdy dzieciaki śpiewały w Tosce i Cyganerii Pucciniego oraz w Jasiu i Małgosi Humperdincka.
Nigdy nie liczyłam ile koncertów już za nami. Wszystkie były ważne! Dla mnie te lata to czas wielkiej nauki, poznawania fascynujących dzieł i wspaniałych artystów. I chociaż praca z chórem nie jest łatwa, to gdy dzieci już śpiewają to jest to dla mnie nagroda i po prostu wielka radość.
Rozmawiała Barbara Kalicińska
© Filharmonia Krakowska 2010